Translate it

piątek, 19 września 2014

po prostu zrządzenie losu

Z wielką przyjemnością wracam wspomnieniami do niezbyt odległej wakacyjnej przeszłości. Tegoroczny urlop, choć krótki, był niesamowity. Tak wiele miłych rzeczy zdażyło się w ciągu jednego tygodnia, że trudno w to uwierzyć. Całość tych zdażeń śmiem nazwać zrządzeniem losu. Kto chce może nie wierzyć ale ja wierzę, że w naszym życiu dzieją się rzeczy gdy jesteśmy w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie.
W związku z małymi turbulencjami zdrowotnymi przepadła nam rezerwacja w fajnym (wg zdjęć i opisu w necie) ośrodku. Postanowiliśmy jednak zaryzykować i pojechać do tego ośrodka. Liczliśmy na to, że apartament bedzie na nas czekał. Niestety nie czekał. Jeździliśmy od ośrodka do ośrodka dostając w każdym namiary na kolejny. Bez skutku. Okazało się, że w tym roku wyjątkowo dużo osób wpadło na pomysł spędzenia urlopu w Pobierowie. Było przed 21, byliśmy zmęczeni podróżą i poszukiwaniami. Zdecydowaliśmy jechać do innej nadmorskiej miejscowości i tam poszukać szczęścia. Już mielismy skręcać w stronę wyjazdu gdy po drugiej stronie ulicy zobaczyłam budynek przypominający mały, elegancki hotelik, a na drzwiach informacja "wolne pokoje". Ze słowami "to pewnie  z powodu cen" wysiadłam z samochodu. Podchodząc do tarasu przed wejsciem głównym pomyślałam "jak on gustownie urządzony". Wahałam się czy wejść i spytać o dostępność i ceny bo wyglądało na to, że to miejsce jest z górnej półki. Nie lubię uczucia rozczarowania ale też nie lubię się wycofywać, więc weszłam do środka. A co mi tam. Kiedy przekroczyłam próg  wiedziałam, że chcę tu zostać choć na jedną noc! ... zostałam tydzień :)
Jak to moja babcia mówiła - nie oceniaj książki po okładce. Ceny okazały się atrakcyjne, a hotel wcale nie taki mały.

Wnętrze urządzone w stylu eklektycznym. Przeważa biel i czerń. Co dzień odkrywałam nowe dekoracje i ozdoby o starociach nie wspomnę. No i każdy stolik zrobiony na nogach Singera! Mogłabym się rozpisać na temat wnętrz ale tego nie zrobię. Po prostu pokażę zdjęcia. Ale zanim to nastąpi, napiszę jeszcze kilka słów.
Rano po śniadaniu poznałam właścicielkę tegoż eklektycznego przybytku. Baaardzo pozytywna, wiecznie uśmiechnięta i z poczuciem humoru. Silna babka z charakterem. Wieczory spędzałyśmy przy kieliszku wina rozmawiając o życiu. I wydaje mi się, że obie przpadłyśmy sobie do gustu bo nawet bez namawiania ubrała dres i biegała z nami. Okazało się, że hotel otwarty dopiero kilka miesięcy, a w księdze gości mnóstwwo sław z radia i telewizji, no i sportowców. Nawet podczas naszego pobytu była pewna drużyna koszykarzy.
Muszę jeszcze napisać o jedzeniu bo grzechem byłoby nie wspomnieć o tym. Śniadania, na pierwszy rzut oka, podobne do śniadań w innych hotelach. Ale tylko na pierwszy rzut. Pieczywo pycha i co dzień goście zaskakiwani są czymś nowym i nietuzinkowym na szwedzkim stole. Dania z karty południowoeuropejskiej też palce lizać! Wszystko świeże i w dodatku podane w bardzo elegancki sposób. A jaka pizza!

Zdjęcia robione przez nas.  Podobno będą wykorzystane na oficjalnej stronie hotelu.

No to czas na fotorelację.




















































Hmmm...


poniedziałek, 8 września 2014

nagły zwrot akcji oraz mebel wyczekiwany od czerwca

Może zacznę po kolei. Otóż... zwrot, o którym mowa w tytule posta dotyczy mojego powrotu do Ziemi ojczystej. Tak. A nagły ponieważ  dostałam tu pracę. No więc jestem sobie od jakiegoś czasu na starych śmieciach próbując zaklimatyzować się w polskiej rzeczywistości. Na szczęście nowa praca pozwala mi  na pozostanie w skandynawskim otoczeniu, a to z kolei  nie powoduje drastycznej zmiany ;)
Śmiało mogę powiedzieć, że już dawno nie miałam poczucia, że robię to co lubię. Zawodowo oczywiście. I tu taka niespodzianka! Uznanie mnie jako profesjonalisty w projektowaniu  czy doradzaniu jeżeli chodzi o style, kolory czy funkcjonalność to ogromna satysfakcja i przyjemność.

I nie myślcie, że pławiąc się w tej przyjemności zapomniałam o blogowaniu. O nie! Wszystko przez jeden mały element, na który czekałam miesiąc i bez którego nie mogłam pokazać tego, o czym pisałam jeszcze w czerwcu.

Tak o to wyglądał mały potworek tuż po zakupie.



A cała historia zaczęła się gdy wybrałyśmy się z przyjaciółką na starocie... Stał sobie taki pokrzywiony, poniszczony mebel wyglądający jak siedem nieszczęść ale Kama zobaczyła w nim potencjał. Otrzymując info o cenie, kupiła go bez zastanowienia i wreczając go w me ręce oznajmiła proszącym tonem - napewno coś wymyślisz. Po chwili zastanowienia pojawił się pomysł, żeby wyglądał jak Singer TU.
Najpierw zaczęłam od rozkręcenia tego nieszczęśnika, nadania mu pozycji godnej stolika nocnego a nie pijanego oraz usunięcia zbędnych (moim zdaniem) elementów.




Gdy to się udało zabrałam się za szlifowanie i szpachlowanie...


... oraz malowanie.
Najpierw dwie warstwy czarnej akrylowej do drewna i metalu.


Potem kilka białej i jedna warstwa szarej.




Następnie lekkie przecierki.
Po wielu maźnięciach metodą suchego pędzla białym, czarnym i szarościami, stwierdziłam, że jestem zadowolona z efektu.



No i tu wracam do początku opowieści - czekam na mały element wieńczący dzieło. Kama zamówiła uchwyt, kóry jedzie do niej aż z Włoch! Bynajmniej nie z opolskiego czy świętokrzyskiego.
Dotarł dwa dni temu więc (prawie) bezzwłocznie śpieszę z pokazaniem mej pracy w całej okazałości.



A wszystko po to żeby zastąpić drewniany uchwyt bez wyrazu na takie małe cudeńko.









Może być?