Translate it

czwartek, 24 kwietnia 2014

przecierki po sąsiedzku

Podczas sąsiedzkiej herbatki u mojej nowej sąsiadki (oooo... rym!) podziwiając jej mieszkanie przyznałam się, że lubię przerabiać, przemalowywać, czasem zrobić coś z niczego. A Bella przyznała się, że już za kilka tygodni przeprowadza się do nowego domu i że bardzo chciałaby przemalować krzesła swoich dzieci. Nie pasowały do nowej koncepcji wystroju domu. Nie zastanawiając się ani chwili zaproponowałam, że zajmę się tymi dwoma nieszczęśnikami. Jedyna prośba była taka, żeby krzesła były białe. No to się zaczęło! Z powodu pory roku pobiegłam do piwnicy i jedno z pomieszczeń zaadaptowałam na pracownię.


Krzesła przetarłam papierem ściernym, odkurzyłam i zabrałam się za rozebranie ich na części pierwsze. Do malowania użyłam farby akrylowej off-white, co daje kolor przedmiotom lekko nadszarpniętych czasem. Fajną sprawą jest to, że ta farba już ma w sobie lakier więc nie trzeba dodatkowo zabezpieczać mebla. Użyłam jej również do malowania sofy kuchennej, o której pisałam TU.



Kilka warstw farby, następnie przecierki na rantach i proszę, oto efekt:








Po tygodniu oddałam właścicielce jej nowe-stare (lub na odwrót) krzesełka dziecięce. Jakaż była jej radość ogromna gdy zobaczyła przecierki! 
Kilka dni temu wysłała do mnie mmsa, a w treści "kupiłam piękną komodę/toaletkę. Czy mogłabyś popracować pędzlem nad nią?". Jakaż była moja radość, ponieważ ta prośba oznaczała, że krzesła naprawdę się podobały. Odpisałam, że zaraz po powrocie z polskich Świąt wielkanocnych z przyjemnością zabieram się za ten cudny mebel.

Do następnego!

Cium!

sobota, 19 kwietnia 2014

wesołego Alleluja !


Święta Wielkanocne są jednymi z najważniejszych w roku. To czas radości, który spędzamy w rodzinnym gronie i z tej okazji, wszystkim zaglądającym do Zaczarowanej Pracowni, życzę  dużo zdrowia, pogody ducha, chwil spędzonych pośród najbliższych przy wspólnym stole oraz refleksji związanych z tym pełnym zadumy, ale jakże radosnym czasem.

W tym roku, wstyd się przyznać, nie zaszalałam z dekorowaniem. Ograniczyłam się do minimum co oznacza, że zawiesiłam dwukolorowe jaja na lampach kuchennych, a resztę czasu spędzałam na celebrowaniu chwil z mężem i naszą kudłatą. 



Przypomniałam sobie, że moja babcia, co roku, robiła z masła baranka na stół wielkanocny. To były magiczne czasy... 
Poszperałam w internecie i znalazłam formę na baranka ale, że był to już czwartek szans nie było dostać ją przed śniadaniem świątecznym. Najbliższy sklep internetowy oddalony o osiemdziesiąt kilometrów. Zadzwoniłam. Można odebrać osobiście. Wcale nie musiałam namawiać męża. Zapakowaliśmy kudłatą do auta i w drogę. Po godzinie trzymałam upragnioną formę a raczej foremkę w rękach! Może nie imponujących rozmiarów ale jest! Wydawało mi się, że babciny baranek był większy ale babcia rozwiała moje wątpliwości mówiąc, że to ja byłam wtedy mniejsza. Telefonicznie przekazałam babci życzenia świąteczne a babcia mnie instrukcję upychania masła do foremki. I proszę: 


dwa baranki wielkanocne popełniłam. Po czym, dumna z siebie, usiadłam z kawusią celebrując ten świąteczny widok.


    
WESOŁEGO ALLELUJA !




środa, 9 kwietnia 2014

wyzwanie - urządzanie

Moi azjatyccy znajomi poprosili mnie o poczynienie drobnych zmian dekoratorskich w swojej nowo zakupionej restauracji. W związku z ich dość nikłymi funduszami ograniczyłam się do uszycia zasłon z najtańszej naturalnej tkaniny z IKEA i zrobienia kilku dekoracji ze starej, zniszczonej książki i masy solnej. Poprzestawiałam też parę restauracyjnych drobiazgów takich jak latarenki czy kwiaty zgodnie z moim poczuciem estetyki. Każdą zmianę musieliśmy przedyskutować, ponieważ Chińczycy mocno wierzą w różnego rodzaju przesądy, tak więc nie wszystko mogło stać lub wisieć tak jak ja to widziałam. Dla przykładu podam rozetę, o której piszę poniżej. W chińskiej kulturze wieńce wiesza się nad wejściem symetrycznie na środku co symbolizuje śmierć kogoś z rodziny. W związku z chęcią uszanowania chińskich tradycji moje poczucie symetrii musiało ustąpić i rozeta wisi kilkanaście centymetrów od środka.


















Nad drzwiami na zaplecze, które ozdobiłam zasłonami po bokach, umieściłam rozetę o prawie półmetrowej średnicy. Rozeta wygląda tak:





Nie zabrakło również na półce kilku słoików posiadających wieczka z klamrami wypełnionych surowym ryżem i makaronem. Obiecuję, że gdy tylko odwiedzę to miejsce kolejny raz, zrobię zdjęcia  tych dekoracji, o których pisałam i zamieszczę na blogu.

Trzymajcie się ciepło!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

sofa skandynawska

Kiedy dowiedziałam się o aukcji staroci, odbywającej się (od kilkudziesięciu lat) raz w roku, w dodatku na sąsiadującym podwórku, odliczałam dni.  Ludzi przyjechała masa! A tak naprawdę to przez cały dzień przyjeżdżali i odjeżdżali. Prawie każdy z krzesełkiem turystycznym i koszykiem piknikowym. Wyciągnęłam za uszy z domu moją nastolatkę, która uważała, że tego typu imprezy to nudy. Wzięłyśmy z piwnicy dwa fotele rozkładane i wyszukałyśmy odpowiedniego miejsca do obserwacji. Po dwóch godzinach pobiegłam do domu po własny koszyk z łakociami. Pogoda była cudna! Słońce rozpieszczało nas dodatkowo. Ileż tam było SKARBÓW! Gdyby nie ograniczone fundusze wracałybyśmy objuczone mniejszymi i większymi starociami. Jednym z ostatnich przedmiotów aukcji była drewniana sofa kuchenna. Gdy zobaczyłam ją podczas przeglądania rzeczy przed aukcją wiedziałam, że będzie moja! No i jest. Dobrych kilka dni zajęło mi wyszorowanie jej i wyszlifowanie. Ręcznie... Potem malowanie. Na początku ranty farbą akrylową w brązie dwa razy, potem przetarłam je świeczką, no i na koniec całość białą  rozcieńczoną w kolorze off white cztery warstwy. Na koniec przecierki i jest! 
Tą samą farbą malowałam TU.











Mebel wyjątkowy, mogący służyć również do spania. Wystarczy rozsunąć siedzisko i do środka włożyć materac.
Zakupiłam już len tapicerski i jestem na etapie koncepcji siedziska. Chyba zrobię wyliczankę bo nie mogę zdecydować czy trzy osobne poduszki czy materac w całości. 










Do miłego!


sobota, 5 kwietnia 2014

będzie anielsko


Lepienie moich chłopaków rozpoczęło się jakieś dwanaście lat temu. Wtedy też anioły zaczynały powoli stawać się popularne. Byłam wtedy młodą mamą i chciałam podreperować domowy budżet. Ulepiłam kilkanaście sztuk i pewna swego wystawiłam do sprzedaży podczas niedzielnego targu na krakowskim Kazimierzu. Szczerze mówiąc zainteresowanie było niewielkie. Złożyłam to na karb małej jeszcze popularności aniołów i z optymizmem wyczekiwałam koneserów mojej "sztuki". W pewnej chwili podeszła do mnie para osób i przedstawiając się wizytówką agencji reklamowej zaproponowali mi współpracę. Wykonałam wtedy tysiąc dwieście małych aniołków, które były załączane do lokalnej gazety.














Chłopaki powyżej są moją najświeższą "twórczością".










 Te poniżej szukają szczęścia
w małej lokalnej galerii sztuki
w obcej Krainie.                                                                                      















Z przyjemnością ulepię anioła dla Ciebie. 

Cium!